Wczoraj wieczorem dałem się skusić przyjaciołom na małe wyjście na miasto, które niestety trochę się przeciągnęło. Z reguły nie wychodzę do klubów w środku tygodnia (w końcu jestem szanowanym product managerem), jednak akurat wczoraj mieliśmy dobrą okazję, by świętować. Mój kumpel, po czterech latach toksycznego małżeństwa w końcu uwolnił się od żony i dostał rozwód. Taka okazja nie zdarza się dwa razy, więc trzeba było od razu ją uczcić.
Impreza była długa i szalona, a ja wylądowałem w domu o trzeciej nad ranem, dość mocno podchmielony. Gdy o 7 rano zadzwonił budzik wzywający mnie do codziennych, tradycyjnych przygotowań do pracy, miałem ochotę złapać to wrzeszczące urządzenie i rzucić nim o ścianę. Na szczęście w porę opanowałem swe destrukcyjne zapędy i zapanowałem nad zdenerwowaniem zanim zdążyłem coś zniszczyć. Mama byłaby bardzo niepocieszona, gdybym zepsuł jej ukochany, stary budzik.
Z ciężką głową i na ogromnym kacy zwlokłem się z łózka po czterech godzinach snu. Żeby się obudzić zafundowałem sobie lodowaty prysznic, który podziałał jak trzeba i po wyjściu z łazienki czułem się nieco lepiej. Ręce nieco mi się jeszcze trzęsły, dlatego zrezygnowałem z golenia, nie chcąc porobić sobie niepotrzebnych dziur w twarzy. Wiedziałem, że mam jeszcze sporo alkoholu w organizmie, jednak stwierdziłem, że zanim dojadę do pracy na pewno mi wszystko wywietrzeje, kierownik ds. produktu Kielce. Tak się nie stało, bo gdy stanąłem u wejścia firmy poczułem zawroty głowy i mdłości. Odwróciłem się więc na pięcie i poszedłem na autobus, który zawiózł mnie z powrotem do domu. Z domu zadzwoniłem do firmy i wziąłem dzień urlopu na żądanie.